Quantcast
Channel: Angelika Grabowska
Viewing all 212 articles
Browse latest View live

Korund, proszek dzięki któremu pozbywam się zaskórników

$
0
0

Hej, dzisiaj o niepozornym proszku, który bardzo poprawia wygląd mojej skóry. Jest nim korund, używany do mikrodermabrazji. Dawno temu czytałam o nim u Pauliny i na długi czas zapomniałam, aż ujrzałam go w sklepie z naturalnymi kosmetykami. Już od pierwszego użycia poczułam, że jest tym, czego mojej skórze było potrzeba.


Ziarenka są naprawdę bardzo drobne, przez co łatwo je rozsypać i czasem miałam problem z pozbyciem się wszystkiego z twarzy. Nie mam jakiejś konkretnej proporcji, mieszam go na oko z żelem, w zależności od tego, jak gęsty jest. Jednak dzięki tym niewielkim rozmiarom, korund radzi sobie cudownie z wszelkimi zanieczyszczeniami. Dzięki niemu udało mi się w dużej mierze pozbyć wstrętnych zaskórników zamkniętych, które męczą mnie od dłuższego czasu. Oczywiście jeszcze kilka się czai, ale prawie ich nie widać. Moja cera jest oczyszczona. Po takim delikatnym masażu trwającym minutę, nie widać żadnego zaczerwienienia, nie picze, nie jest podrażniona za to niesamowicie, gładka, rozjaśniona i odprężona. Kiedy zastosuję taką mieszankę, lubię na buzię nałożyć bardzo tłusty krem i spełniona kładę się spać.

Używam go jakieś dwa razy w tygodniu, czasem rzadziej, w zależności od zanieczyszczenia. Do codziennego stosowania na pewno będzie zbyt silny a właścicielkom wrażliwej skóry polecam ostrożność i nie trzyjcie mocno skóry, on sobie i tak doskonale poradzi.

Ja do tej pory próbowałam go jedynie z żelem, ale możliwości jest mnóstwo. Za swój zapłaciłam niewiele, ponieważ akurat trafiłam na promocję. Widzę, że spokojnie za około 10zł można go dostać w sklepach internetowych.

Maska z glinki zielonej AFP, jeżeli chcesz być czarownicą z miotłą, ale na głowie

$
0
0

Hej! W poniedziałek miałam okazję poznać Anwen na spotkaniu w księgarni Matras a także kilka z was. Zaskoczyłyście mnie mocno, mówiąc o blogu. Nie spodziewałam się, że rzeczywiście mam wierne czytelniczki. Bardzo dziękuję za miłe słowa, to mi daje energię do pisania, świetnie było się z wami spotkać, czekam na kolejną okazję ;). 

Dzisiaj o masce, która pobiła rekord w tworzeniu siana z moich włosów. Uwierzcie mi, takiego problemu z rozczesaniem ich nie miałam nigdy w życiu. Przez chwilę nawet bałam się, że nie dam rady tego zrobić. 


Maska z glinki zielonej AFP wygląda obiecująco. Glinki pomagają przy nadmiernym przetłuszczaniu się włosów, potrafią dodać objętości. Chociaż kolor nie zachęca, to zapach bardzo mi się podoba. Jest świeży i jakoś delikatnie herbaciany. Lubię tego typu historie, szczególnie kiedy zostają na włosach, jak w tym wypadku.


Leżała w mojej szafce czekając na swoją kolej i nie mogłam się doczekać, kiedy po nią sięgnę. W końcu nadszedł wyczekiwany dzień. Naładowałam ją na głowę, zostawiając na może 5 minut. Już przy spłukiwaniu nastała zagwozdka. Co się stało z moimi włosami? Mokrych nawet nie próbowałam dotykać, powstał ogromny kołtun. Dopiero przy rozczesywaniu szczotką Tangle Teezer, zrozumiałam jak poważna jest sytuacja. Dołożyłam odżywki bez spłukiwania, silikonowe serum. Stałam przed lustrem jakieś 20 minut, trącąc cierpliwość. Ilość włosów, które mi wyleciały była ogromna.

Po rozczesaniu było całkiem nieźle w kwestii objętości. Niestety kosmyki niesamowicie suche, szorstkie i plączące się. Wierzcie mi, nawet przy przeproteinowaniu nie było tak źle.

Maska kosztuje około 30zł i stanowczo wam ją odradzam. Ja zużyję pewnie na skórę głowy i spróbuję ją po prostu z czymś pomieszać. Jednak za tę cenę można dostać kosmetyki, działające cudownie, z którymi nie trzeba się bawić i martwić, co tym razem wyjdzie.

#1 Niedziela dla włosów - przesadziłam z dobrociami

$
0
0
Witajcie! Dzisiaj moja pierwsza niedziela dla włosów i mogę od razu napisać, że co za dużo to niezdrowo. Na pierwszym zdjęciu może jeszcze tego nie widać, ale zdecydowanie przesadziłam.

Włosy umyłam szamponem receptury babuszki Agafii na kwiatowym propolisie. Następnie nałożyłam mydełko Sesa od skóry głowy do połowy długości włosów, ponieważ liczyłam na zwiększenie objętości.


Jak szaleć to szaleć, końce wysmarowałam maską Seboradin z naftą kosmetyczną. Nałożyłam czepek, później ręcznik i przez jakieś pół godziny chodziłam z mieszanką na głowie.


Po spłukaniu umyłam włosy niewielką ilością szamponu, którego użyłam wcześniej. Kiedy nakładam mydełko Sesa, ponowne mycie jest niezbędne. Jak się skończyło? Myślę, że na zdjęciu już trochę widać. Włosy zyskały nie tyle objętość, co niestety się napuszyły.


 Mimo nałożenia silikonowego serum, mam problem z uporządkowaniem ich. Oto nauczka na przyszłość, żeby nie być zachłanną na objętość.

Liczę, że wam poszło lepiej :)

Jak oczyszczam skórę?

$
0
0
Hej! Dzisiaj wychodząc z domu, zastanawiałam się, czy tylko mnie jest tak zimno. Pomyślałam nawet, że popsuł mi się system ogrzewania. Tak czy siak, moja zimowa stylówa już zapanowała. Jeżeli spotkacie kloszarda w śniegowcach i zielonej czapie, to zapewne ja. 

Dzisiaj chciałabym wam napisać, czego używam do oczyszczania skóry. Jest to najważniejszy element mojej pielęgnacji, który sprawia, że buzia wygląda całkiem dobrze po ponad roku zmagań. Możecie dojrzeć na pierwszym zdjęciu to, o czym mówię w filmach. Zostały jedynie przebarwienia. 

Do codziennego mycia używam tylko delikatnych kosmetyków. Po eksperymentach z mocniejszymi detergentami, uświadomiłam sobie, że to nie dla mnie.

Różowa buteleczka to pianka Colsys. Niedługo poświęcę jej osobny post, ponieważ na pewno jest kosmetykiem wartym uwagi. Ma bardzo ładny skład i przyjemnie się jej używa. Nie wysusza skóry a świetnie oczyszcza. Poza tym uwielbiam pianki, może to dlatego chętnie ją stosuję.

Żel tymiankowy Sylveco poleciła mi pani w sklepie. Wcześniej nigdy o nim nie słyszałam, jednak spodobał mi się prosty, krótki i delikatny skład. Cena jest o wiele korzystniejsza, niż w przypadku pianki a myślę, że działanie dość podobne. Chociaż przyznam, że zdecydowanie wolę różany zapach Colsys.


Na żelu codzienne oczyszczanie się nie kończy. Nieodłącznym elementem mojej pielęgnacji już od września jest Foreo Luna. Urządzenie, które w znacznym stopniu zniwelowało u mnie zapchane pory. Te zamknięte i otwarte. Poza tym niesamowicie wygładza skórę. Niebawem więcej na kanale. Cena odstrasza, ale nie wyobrażam sobie mycia twarzy bez Foreo. Teraz planuję zakupić to cudo mojej mamie.


Na koniec peelingi. Wydawało mi się, że moja skóra jest wciąż zabrudzona, z tego powodu każdego dnia sięgałam po żele z silnymi środkami myjącymi. Jak wiecie, nic dobrego te zachowania nie przyniosły. Po małej przygodzie z peelingiem Planeta Organica, przyszedł korund. Stosuję go jakieś dwa razy w tygodniu i jest zbawienie. Zaskórniki zamknięte, które tak bardzo mi dokuczały, poznikały. Czoło jest już prawie gładkie a użycie później jakiegoś oleju do twarzy albo mocno natłuszczającego kremu, powoduje że rano skóra wygląda na wypoczętą o wiele zdrowszą i zadowoloną.
Korund mieszam z Under Twenty, Multi Cleanser 5 w 1. Swoją drogą tego kosmetyku używam także do masażu. Nikt jeszcze na niego nie narzekał. Nie mogłabym na pewno nakładać go codziennie. Dwa razy w tygodniu w połączeniu z korundem, daje genialną mieszankę.

To wszystko! Oczywiście w mojej szufladce znajdą się jeszcze jakieś zabawki, ale te są najbardziej warte uwagi. Do listy dołączyłabym jeszcze żel z Pharmaceris, chociaż ze względu na zapas nie mam zamiaru go póki co kupować.

Może znacie jakieś inne delikatne żele? Piszcie!

Delikatne oczyszczanie twarzy - pianka Coslys

$
0
0
Hej! W ostatnim poście pokazałam wam piankę Coslys. Przez ostatni miesiąc to głównie jej używałam do oczyszczania mojej skóry. Na co muszę od razu zwrócić uwagę, to wydajność. Wystarczy niewielka ilość pianki, żeby naprawdę dokładnie oczyścić skórę. Ma 150ml, kosztuje 45,99zł. Tak jak obiecuje producent, produkt radzi sobie świetnie z demakijażem. (Przetestowane podczas jednej z tych nocy, kiedy marzy się tylko o tym, żeby znaleźć się w łóżku a wcześniej stroiło się dwie godziny do wyjścia.)
Naprawdę ładnie pachnie różami, uwielbiam ten zapach. Woda różana jak wiecie, jest już od dłuższego czasu obecna w mojej pielęgnacji i zwracam uwagę na kosmetyki tego typu.

Co do składu, zawiera delikatne składniki myjące. Na początku znajdziemy także glicerynę, która może zapychać. Nawilżający sok z aloesu, według mnie to ogromny plus. Szkoda, że tytułowa woda różana jest dopiero gdzieś w środku. 
Dodam, że bardzo lubię produkty z tego typu aplikatorem. Tworzą piankę, więc już prawie cała praca zostaje za mnie wykonana. Zabiorę ją ze sobą do Norwegii, dlatego że w walizce nic się z nią nie stanie. Przykryta plastikowym wieczkiem na pewno nie zacznie się rozlewać po kosmetyczce. 
Jak już wspomniałam, skóra po jej użyciu jest świetnie oczyszczona, ale nie przesuszona. Sprawdzi się u osób z suchą i wrażliwą skórą. Sama od jakiegoś czasu stosuję tylko delikatne kosmetyki do mycia buzi i uważam, że odpowiada to za obecny bardzo dobry jej stan.

Możecie ją dostać w sklepie internetowym http://www.matique.pl/. Mają tam dość nietypowe kosmetyki ;) 


Aktualizacja włosów - listopad 2014

$
0
0

Dzisiaj wyjątkowo w terminie aktualizacja włosów. Chociaż przyznam trafił się bad day hair a ponieważ za chwilę wychodzę to zastanawiam się co tu z nimi zrobić, żeby nie wyglądały wstrętnie. Postrączkowały się, są przyklapnięte. Jak na złość!


Właściwie codziennie wyglądały dobrze. Dzisiaj zostawiłam je do samodzielnego wyschnięcia i to był błąd. Bardzo widoczne stały się przerzedzone końcówki. Zatem nigdy więcej takiego lenistwa! Coraz bardziej woła mnie fryzjer, chociaż trochę szkoda bo sięgają już prawie do talii. Jednak jako zwolenniczka regularnego podcinania powinnam była to zrobić już dawno. Teraz tylko znaleźć dobrego fryzjera w Warszawie, który nie kosztuje milion monet. Polecicie kogoś? :)

Coś dla bladych - Multifunkcyjny krem antybakteryjny BB

$
0
0

Cześć! Jestem w bardzo dobrym humorze po wczorajszym Orange Video Fest. Bardzo dziękuję za obecność i zawsze bardzo się cieszę, kiedy do mnie podchodzicie. Dzisiaj z Juszes rozmawiałyśmy o kolejnym 'Babskim Youtube', myślę że zorganizujemy spotkanie w przyszłym roku.

To zdjęcie na górze, przedstawia kosmetyk, który jest o tyle niesamowity, że ma bardzo jasny odcień. Wiecie, że do tej pory znalazłam tylko dwa podkłady drogeryjne, które nie robią ze mnie pomarańczki? Multifunkcyjny krem antybakteryjny BB nie był przeze mnie używany często. Acz już na początku nastawiłam się bardzo pozytywnie do niego, brawo Under Twenty.


Nie potrzebuję dużego krycia. Zazwyczaj wystarczy jedna warstwa Annabelle Minerals, żeby przykryć moje przebarwienia. Oczywiście nie jest idealnie, ale na pewno lepiej niż w tym przypadku. Chociaż kosmetyk ładnie wyrównuje koloryt skóry, to nie spełnia moich oczekiwań. Dużo lepiej radzi sobie z krostkami, przynajmniej na początku. Niestety dość szybko się ściera i odsłania moje prawdziwe oblicze. Najpierw czoło i nos, później broda. Ogólnie nie ma szans, żeby wytrzymał cały dzień na buzi. Ja dodatkowo zawsze go przypudrowuję, chociaż ponoć ma już ten puder w sobie.
Naturalny wygląd? Nadaje. To lekko satynowe wykończenie, bardzo ładne. Czy nawilża? Tak, bardzo dobrze sobie z tym radzi.
Ja jednak nie potrafiłabym używać go codziennie, za bardzo jestem przyzwyczajona do minerałów. Po nałożeniu odczuwam, że coś jest na mojej twarzy, nie przepadam za tym. Krem często zbiera mi się w linii smutku i cały czas myślę, czy to się właśnie nie stało. Nieznośny dyskomfort.


Ogromnym plusem jest wydajność i cena. Wystarczy niewielka ilość, żeby pokryć całą twarz. Kosztuje 15zł za 75ml, co jestem pewna wystarczy na niesamowicie długo. Poza tym jest łatwo dostępny. Muszę jeszcze zaznaczyć, że potrafi uwydatniać suche skórki. Nawet te, o których nie miałyście pojęcia.

Dla kogo? Dla bladych dziewczyn, które nie mają problemów z cerą i nie chcą wydawać dużych pieniędzy. Może na większe wyjście, żeby skóra wyglądała bardziej świeżo. Służy mi od czasu do czasu, kiedy nie nocuję w domu i wygodniej mi wklepać coś palcami, niż zabierać pędzel. Był obiecujący, ale pozostanę wierna minerałom.

Max Factor,False Lash Effect Fusion

$
0
0

Cześć! Dzisiaj trochę o tuszu Max Factor, który zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie. Byłby chyba moim ulubionym, gdyby nie jego cena. Koło 50zł za tusz to jednak za dużo.
Obecnie moje rzęsy wróciły do swojego zwykłego stanu. Odstawiłam wszelkie odżywki. Potrzeba zatem coś dobrego, żeby wyglądały chociaż nieźle. Moja mama kupiła mi go, kiedy była jeszcze promocja w Rossmannie i jestem pewna, że jeżeli taka okazja się powtórzy to skorzystam ponownie.


Jego szczoteczka bardzo ładnie rozdziela rzęsy, ani razu nie udało i się ich jakkolwiek skleić.Jest całkiem poręczna, więc nie pakuję sobie jej do oka i nie brudzę powieki (przy moim ostatnim tuszu nagminnie tego dokonywałam).
Chciałam wam zrobić dokładne zdjęcie na rzęsach, ale wykonanie go samodzielnie bez obracanego ekranu graniczny z cudem. Musicie mi trochę uwierzyć na słowo. Efekty daje cudne, nawet na zupełnie przeciętnych rzęsach.


Nie zauważyłam żadnego osłabienia rzęs ani żeby tusz zmieniał swoją konsystencję. Wydaje się być dokładnie taki sam, jak wtedy kiedy użyłam go po raz pierwszy. Nie osypuje się, nie kruszy. Bardzo to doceniam po przygodzie z poprzednim. Zdarzało mi się wieczorem chodzić jak panda.
Jest warty uwagi i naprawdę bardzo dobry. Szukajcie w promocji! Ja również będę ;)

Niedziela dla włosów #2 - tym razem się udało

$
0
0

Yay! Wreszcie się udało. Ostatnio za każdym razem, kiedy robiłam zdjęcia na bloga i chciałam, żeby włosy wyglądały ładnie to robiły mi na złość. A tu proszę, brakowało po prostu protein. Objętość utrzymywała się cały dzień. Nie musiałam ich nawet czesać bo się nie strączkowały. Aż żal było myć!



Co zrobiłam? Oczyściłam je szamponem Ziaja a następnie nałożyłam maskę Pilomax, do której dodałam pół łyżeczki sproszkowanej spiruliny. Wybrałam tę maskę, ponieważ nie zauważam jej większego działania na włosy i ma dość ubogi skład, zatem jest idealna do doprawiania.

Mieszankę złożoną ze spiruliny i maski nałożyłam na mokre włosy w dość dużej ilości i zostawiłam na ponad 10minut.

Mimo to, że oczu nie cieszy, działa świetnie. Kiedy włosy były już wilgotne, zrobiłam sobie koczka na środku głowy. Wzięłam bardzo delikatną i luźną gumkę, ponieważ w przeciwnym razie bardzo boli mnie skóra głowy. Położyłam się spać i rano rozpuściłam włosy. Były bardzo dociążone, gładkie no i co od razu widać puszyste. Liczę, że uda mi się jeszcze taki efekt uzyskać bo byłam bardzo zadowolona. 


Ava aktywator młodości - nie zauważyłabym, że używałam

$
0
0

Hej! Mam nadzieję, że mi wybaczycie olewanie bloga. Byłam w trakcie sesji, ale już po wszystkim. Zrobiłam dzisiaj trochę zdjęć na zapas, więc na pewno w okresie świątecznym trochę wpisów się pojawi. Poza tym będę w Oslo, zatem jeżeli macie ochotę pooglądać norweskie specjały albo widoki, dajcie znać ;)

W dzisiejszym poście napiszę wam o kosmetyku, który nie robi po prostu nic. Bardzo żałuję, ze go kupiłam i na pewno nigdy więcej zakupów, bez sprawdzenia w internecie opinii! (Zawsze tak mówię a później wiadomo.)


Serum Ava o pięknie brzmiącej nazwie - Aktywator Młodości. W dodatku witamina c, na którą poluję w każdym kosmetyku. Przebarwienia wciąż mi dokuczają i mam wrażenie, że nie chcą znikać. W prawdzie podkład raczej dobrze je przykrywa, ale to jeszcze nie jest to. Straszna ze mnie maruda.
Producent obiecuje nam dużo. Przede wszystkim zahamowanie starzenia skóry, redukowanie zmarszczek. Skóra ma być mniej szorstka a za to jędrna i gładka.


Skład krótki, co mi bardzo odpowiada. Konsystencja jakby żelowa. Ogólnie sprawia wrażenie takiego drogiego, luksusowego kosmetyku. Natomiast po nałożeniu czuję, jakbym wysmarowała się wyjątkowo słabym klejem. Nie ma to nic wspólnego z nawilżeniem albo gładkością. To coś w rodzaju filmu, dające złudne wrażenie jędrności.


Omijajcie, nie kupujcie!

Niedziela dla włosów #3 - próba dociążenia i wygładzenia

$
0
0
Hej! Trochę padnięta, ale dotarłam bezpiecznie do Oslo. Jest pełno śniegu, lodu i zimno. O ile nie lubię takiej pogody to na pewno będzie bardziej świątecznie przez te 10dni a później mogę wrócić do ciepłej i milusiej Warszawy. 
Podczas blogowigilii w gronie włosomaniaczek oczywiście dyskutowałyśmy o włosach. Natalia doradziła mi, jak zareagować na obecny stan włosów. Niewątpliwie są zdrowe, ale warszawska woda źle na nie wpływa. Przez co są zwyczajnie szorstkie i w dotyku mogą wydawać się suche. Mimo to, że wyglądają i układają się świetnie. Najwyższy czas zmienić pewne przyzwyczajenia pielęgnacyjne i dostosować się do panujących warunków. Acz jestem pewna, że w trakcie pobytu w Norwegii, będą znowu typowo niskoporowatymi, przyklapniętymi i strączkującymi się włosami. Za to gładkimi! Troszkę za tym tęsknię i nie pamiętam, kiedy udało mi się uzyskać efekt zupełnego wygładzenia. 
I tak źle i tak niedobrze. Nie dogodzisz!  

Jeszcze będąc w Warszawie wykorzystałam mój nowy nabytek, maskę aloesową Natur Vital. Polowałam na nią bardzo długo! Znalazłam też w szafce szampon oczyszczający o którym zapomniałam z Pilomax. A już miałam lecieć do sklepu po kolejną Ziaję. 

Niewątpliwie były bardzo gładkie jak na nie i świetnie odbite od nasady. Dociążenia niestety nie uzyskałam. Następnym razem nałożę olej na końce i później maskę na jakieś 5 minut. Będę eksperymentować a za jakiś czas to podsumujemy. 
Przyznam, że nie jest to wcale łatwe. Zwykle staram się, żeby włosy chociaż wyglądały, dlatego niechętnie próbuję nowych sposobów.Wciąż pamiętam ich skłonność do obciążania. Gdzie ten złoty środek? :) 
Za jakiś czas podsumuję próby. Trzymajcie kciuki! 

Sleek Matte Me - pomadka podkreślająca wszystko

$
0
0

Cześć! Dzisiaj się cieszę, że jestem zapobiegliwa i przygotowałam trochę materiału na ten świąteczny okres. Niestety w Norwegii jest dość szaro i ciężko byłoby mi zrobić zdjęcia.


Tę matową pomadkę kupiłam jeszcze będąc w Hiszpanii. Zobaczyłam całą szafę Sleek i oczywiście oczy mi się zaświeciły. Moja Matte Me, jest w kolorze Petal. Kupiłam ją za kilka euro, bez żadnego sprawdzania opinii w internecie i oczywiście znowu się nacięłam.
Swoją drogą chyba powinnam obiecać, że w kolejnym poście przedstawię wam coś ciekawego bo po raz kolejny będę marudziła.


Mam prawdopodobnie pecha do tego koloru. To taka pomadka, która podkreśla wszystko, co jest na ustach brzydkie. Miałam do czynienia z matami, ale takiej katastrofy jeszcze nie doświadczyłam.
Bardzo czuć ją na ustach, trzeba niesamowicie uważać z ilością bo bardzo szybko zaczyna się zbierać w losowych miejscach. Moje usta nie są oczywiście w idealnym stanie, jednak przed każdym planowanym nałożeniem matu, staram się o nie zadbać. To zazwyczaj działa. W tym przypadku, niezależnie od starań, jest fatalnie.


Jest ciężka, powoduje dyskomfort. Zawiodłam się i nie polecam. Na wizażu cena to 27zł za 6ml. Ja z tego co pamiętam nie zapłaciłam więcej niż 4 euro, co i tak według mnie jest zbyt dużą kwotą.

Przy okazji chciałabym wam życzyć wszystkiego dobrego :) chociaż na pewno będę się odzywać przez całe święta.


Sylveco, tymiankowy żel do twarzy

$
0
0
Cześć! Brzuchy napełnione? Mój już ma zdecydowanie dość i wracam do normalnego jedzenia. Chociaż myślę, że mama nie pozwoli mi tak po prostu nie jeść wszystkich dobroci. Trochę ponagrywałam dzisiaj, zatem powstanie vlog z Oslo. 
W tym poście przedstawię już przyjemny kosmetyk do mycia twarzy. Wspominałam o nim kilka razy na blogu i na kanale. O ile w przypadku myjących produktów ciężko mówić o efekcie wow i się zachwycać, tak łatwo stwierdzić, czy coś nam służy, czy nie. Mi zdecydowanie służy delikatniejsza pielęgnacja cery. 


Żel tymiankowy Sylveco ma 150ml. Mnie zachwycił prosty i krótki skład. Prawie nie pachnie i jest wydajny. Wystarczy niewielka ilość.Świetnie czyści skórę, nie podrażnia jej i nie ściąga. Nie zauważam też żadnego wysuszenia. Według mnie producent trochę przesadza zachwalając jego właściwości i przypisałabym je raczej kremom, ale zdecydowanie za 20zł, warto mu się przyjrzeć.
Tego typu oczyszczenie powinno być odpowiednie dla większości rodzajów cer. Świetnie opinie o tym żelu na pewno nie wzięły się znikąd. Ja dorwałam go zupełnie przez przypadek, ale to ten niespodziewany dobry zakup.

Bardzo polecam ten żel i życzę wszystkim wesołego odpoczywania! :)

Zarabiam na blogu

$
0
0


Pisząc ten post, spodziewam się że mogę zostać zjedzona. Jednak ostatnio trochę się dziwię temu, na co natykam się w Internecie. Każdy z nas ma takie momenty, że potrzebuje chwilę odpocząć. Ja szukam wtedy głupot i czytam, żeby po prostu zapomnieć o stresie.

Ten rok był dla mnie ciężki, ale jakoś w marcu odkryłam, że jedynym elementem, który mnie napędza i powstrzymuje od popadnięcia w marazm jest Youtube. Ten blog traktuję jako uzupełnienie kanału. Poza tym jeśli wyglądam źle a w głowie coś mi nie gra, zawsze mogę napisać.

Zaczęłam się przykładać, postanowiłam o dwóch filmach tygodniowo, trzech postach. To takie hobby zajmujące myśli. W czasie, kiedy bardzo potrzebowałam zajęcia a nie pomagało mi dosłownie nic. Nawet granie w grę, czytanie, nauka. Któreś z tych rzeczy zawsze uspokajały i dawały mi satysfakcję. Tym razem siedziałam wiecznie zaniepokojona, rozkładając ręce z wrażeniem, że absolutnie nic nie będzie sprawiało mi takiej radości. O ile w ogóle jakąkolwiek, poza chwilowym pośmianiem się z kotków w internecie. Było ze mną po prostu źle. Nie chciałabym się zwierzać, z jakiego powodu. Świat mi upadł, w prawdzie nie był to pierwszy raz, ale ten okazał się dość skuteczny.

Pierwsze zmiany zauważyłam na blogu. O wiele więcej komentarzy, lepsze statystyki. Wcześniej nie zwracałam na to większej uwagi. Zaczęło mi zależeć. Chciałam, żeby ktoś doceniał moje starania.
Z Youtube jest trochę łatwiej. Dość szybko zrozumiałam, jakie ustawienia powinnam mieć podczas nagrywania, które tło wybrać. Nie za bardzo chciałam iść w ogólne tematy. 'Ulubieńcy', 'zakupy', to nie byli dla mnie. Acz sama oglądałam wszystko u dziewczyn z przyjemnością. Zrobiłam kilka prób, udało się. Wyświetleń dużo, zaangażowanie fanów* również. Warto urozmaicać kanał. W końcu nie ma możliwości wciąż truć o włosach. Niczego nowego nie odkryję

(z prawej zdjęcia z początków blogowania)

W skrócie, wracając do głównego tematu. Poznałam ludzi związanych z Youtube, z blogowaniem. Od rodziców w styczniu dostałam świetny sprzęt (swoją drogą bardzo się cieszą, że tak mi służy, to chyba jeden z najlepszych prezentów jakie w życiu dostałam), ten dodatkowy kop w życiu prywatnym tylko utwierdził mnie w przekonaniu: chcę więcej. 

Youtube i blog to moja praca. A co to za praca? Robienie zdjęć, pisanie i nagrywanie filmów. Siedzisz w domu i się obijasz. Pracuje to górnik. Nazywam to, co robię pracą, ponieważ w ten sposób podkreślam moje podejście do tematu. Traktuję wszystkie platformy po prostu poważnie i profesjonalnie. Chcę się w tych dziedzinach rozwijać i ulepszać je. Jeśli uda mi się zarobić jakieś pieniądze, cudownie. Zawodową blogerką raczej nie będę nigdy. Przede wszystkim widzę siebie jako kosmetologa. Mimo to, gdyby się udało i coś ruszyło dalej w związku z mediami, byłabym przeszczęśliwa. Oczywiście chciałabym z tym połączyć przyszły zawód. 

Ile zarabiam i w jaki sposób? Jestem tylko jedną z wielu i moje statystyki nie wywołują dreszczyku emocji. Na pewno nie dałabym rady utrzymać się z tych dochodów. Po pierwsze reklamy wyświetlane na Youtube, po drugie recenzje produktów. Chcę przy okazji zaznaczyć, że jeżeli coś dostałam, jest to współpraca, zawsze znajdzie się o tym informacja. W filmie, w poście, w etykiecie, w opisie. Sama wolę być o tym informowana, w przeciwnym razie czuję się trochę oszukiwana. W szczególności, kiedy ktoś zapewnia 'Zrobiłam zamówienie' a ja wiem, że to nieprawda bo sama dostaję podobne oferty. 

Ale jak to tak. Twierdzisz, że pasja i hobby a chcesz kasę i się sprzedajesz. Gdyby każdy zarabiał na swojej pasji, świat byłby o wiele lepszy. Ja jestem studentką, próbuję się usamodzielniać. Mogłabym oczywiście iść do pracy, ale skoro mam możliwość dorobienia sobie w taki sposób, to czemu nie. Nie zajmuje mi to mniej czasu, nie kosztuje mniej nerwów. Dodatkowo wymagało dość dużego zaplecza finansowego. Po cichu liczę, że kiedyś zwróci mi się ta inwestycja. Obecnie nie wystarczy mieć kamery i nagrywać. Prawie cały sprzęt, którym dysponuję był kupowany pod blogowanie. Jeszcze raz zaznaczę, nie żalę się ile to pieniędzy musiałam wydać. Każdy wie, pomagają mi rodzice. Tak czy siak dumni, że dziecko chce się trochę usamodzielnić i coś odłożyć. Jednocześnie krzyczą mi za uchem 'Na pracę będziesz miała czas, teraz się ucz!'. Przecież się uczę. Nie macie pojęcia, ilu rzeczy nauczyłam się blogując. 

Miło patrzeć, że wszystko idzie do przodu a energia wkładana w te zabawy do was dociera. Ja jestem tylko płotką w tym biznesie, dopiero próbuję się odnaleźć i często brakuje mi jeszcze pewności siebie. Cieszę się, że w to wszystko weszłam i, że was zainteresowałam. Nie poznałabym tylu wspaniałych ludzi, gdybym tego nie zrobiła i nie kto wie, może obecnie studiowałabym lingwistykę. 

Ktoś dotrwał? Pjona! :) 


*Kiedy słyszę wyrażenie 'fan', kojarzy mi się to z byciem gwiazdą, w taki pejoratywny sposób. W kwestii Youtube rozróżnia się po prostu osoby, które regularnie odwiedzają kanał, oglądają filmy, komentują i są zaangażowane oraz te, które trafiają przypadkiem. Ci pierwsi, są nazywani fanami. 


Podsumowanie roku 2014

$
0
0


To śmieszne, żeby napisać ten post muszę włączyć Instagram. Nie sądziłam, że stanie się dla mnie takim internetowym albumem i przypomnieniem wszystkiego, co spotkało mnie w tym ubiegłym roku. Oczywiście pokazuję same dobre rzeczy, ale w tym poście chciałabym wam napisać ponownie coś więcej, prywatnie.

Rok zaczął się źle. Sylwester był już zły. Moje przekonanie w tamtym czasie wyglądało inaczej. Czułam, jakby coś mnie uwierało, ale nie potrafiłam odpuścić. Styczeń prawie cały przepłakałam. Na zmianę brałam się w garść, żeby nocą przeżywać kolejną migrenę. Wszystko na własne życzenie i przez własną naiwność. Darowałam sobie szkołę, kwestie zawodowe. Byłam zupełnym wrakiem, nie ma co się oszukiwać. Jedynym pozytywnym elementem była przeprowadzka. Mija rok odkąd mieszkam z Agnieszką i ta decyzja była świetna. Serdecznie cię pozdrawiam! Z mamą nie mieszkam od trzech lat, idąc na studia wiedziałam, że nie będę sobie wracała do domu rodzinnego co weekend. Musiałam się zaklimatyzować i bardzo chciałam nazywać to miejsce domem, tak się stało. Teraz, kiedy ktoś do mnie dzwoni a ja czekam na samolot mówię 'Dzisiaj wracam do domu'. Nawet za nim tęsknię.

Luty mnie testował. Zdecydowanie zacisnęłam zęby. Powoli się otwierałam i wychodziłam do ludzi. Tylko w głowie pełno niepotrzebnego. Dostałam od rodziców aparat, sprawili mi tym ogromną radość i pewnie ani oni, ani ja nie zdawaliśmy sobie sprawy, ile dobrego to przyniesie w moim życiu.


Marzec pominiemy. Marzec był nudny. Od razu kwiecień. Zdecydowanie najważniejszym wydarzeniem było spotkanie Youtube w Huli Kuli. Poznałam tam wielu świetnych ludzi, z którymi do dzisiaj utrzymuję kontakt. W międzyczasie musiałam oczywiście popełnić ostatni błąd, bardzo dużo popłakać i wreszcie odpuścić. Wyjechałam do Norwegii, do rodziców. Spędziłam trochę czasu z moim chrześniakiem, wtedy była to jedyna osoba wywołująca u mnie rzeczywistą radość. Takie małe, tyle dobrego.

Kolejny miesiąc zdecydowanie lepszy. Coś tam się już uczyłam. Coraz częściej uśmiechałam i nie potrzebowałam tyle melisy. Przywiozłam do Warszawy gitarę. Odwiedzałam mój ulubiony pub z karaoke, Zielona Gęś. Chodzę tam zawsze, kiedy poczuję się trochę gorzej. Taki sposób na rozproszenie.


Czerwiec z tego co pamiętam mnie wymęczył, sporo się nachorowałam. Była też sesja, nie do końca dla mnie pomyślna. Za to poczułam się zupełnie zdrowa i miałam dużo chęci do życia. Po raz drugi zobaczyłam na żywo Florence and the Machine. Byłam na konferencji Avene, ponownie poznając fajnych ludzi. Pograłam w jakimś serialu. W zasadzie przez całe pół roku gdzieś tam pogrywałam. W tym momencie nawet już nie za bardzo pamiętam. Zabijałam sobie w ten sposób czas i tyle.

Jaki lipiec był dla mnie cudowny! Najpierw Babski Youtube, w którego organizacji pomagałam Justynie. Wtedy pierwszy raz poznałam was, moich widzów i czytelników. Dawno nie czułam się tak żywa, jak tamtego dnia. Za chwilę siedziałam już w samolocie. Rodzice zabrali mnie na Gran Canarię i po cichu mam nadzieję, że w te wakacje także odwiedzimy jakieś ciekawe miejsce. Mój najdłuższy, sześciogodzinny lot był katorgą. Czas dłużył się okrutnie, acz czytanie Harrego Pottera pomagało. Polecam gorąco!


W sierpniu, kiedy miałam się za szczęśliwą i spełniającą siebie osobę coś musiało się stać. Na chwilę poczułam się okropnie. Czekało mnie ponowne porządkowanie wartości i planów. Musiałam to przełknąć i pracować. Daliście mi tyle energii w lipcu, na tym spotkaniu, ze nie chciałam was zawieść chwilową niedyspozycją, nie była tego warta. Długo nie narzekałam. Szybko sierpień zmienił się w cudowny miesiąc, dając początek chyba najbardziej szczęśliwemu okresowi mojego życia. Odwiedziła mnie pod sam koniec Paulina. Nauczyła trochę robić zdjęcia, dzięki czemu dzisiaj lepiej posługuję się aparatem. Blog wygląda znacznie lepiej. Może nie tak jak jej. Oj przecież idealna być nie muszę :)


Jeszcze koniecznie o spotkaniu w Poznaniu, na którym byłam szczerze zaskoczona, że ktoś mnie kojarzy. Niektórzy z was chcieli się nawet przytulać. Ja z chęcią! Mimo to, że już wielu z was spotkałam, wciąż nie mogę uwierzyć.
We wrześniu cera zaczęła się poprawiać. Właściwie był to dość leniwy miesiąc, pod koniec rozpoczęłam już zajęcia w szkole


Uwielbiam jesień! Dlaczego? A bo ładna. Było długo ciepło, ja cała w skowronkach. Zupełnie przypadkiem obchodziłam również 20 urodziny. Z tej okazji wybraliśmy się z Lubym do restauracji indyjskiej. To była moja pierwsza przygoda z tymi smakami. Bardzo polecam. Było przepysznie.
Poza tym dostałam mnóstwo świetnych prezentów od znajomych. Czapę Teemo, koszulkę z zabawnym napisem, Najważniejszy prezent zrobiłam sobie w jakiejś części sama, pomogła też mama. Zdecydowałam się w końcu na nowy telefon. Łatwo nie było i słowo daję wybieraliśmy to cudo około miesiąca. Okazał się, że było warto.


W listopadzie poznałam Cziczaczułę i Anwen. Jestem zachwycona tym, jaką osobą jest Ania. Liczę, że będziemy miały okazję się jeszcze spotkać. Uwierzcie mi, można się od niej uczyć nieuderzania wody sodowej do głowy.
Piwo. Robiliśmy piwo. Właściwie ja byłam elfem a mój chłopak wszystko koordynował. Mimo to uważam, że to dzięki mnie wyszło takie dobre.

Ostatni miesiąc także pełen wrażeń. Po pierwsze sesja poszła mi świetnie, aż sama się zdziwiłam swoją chęcią do nauki. Nauka wchodziła do głowy szybko, ale w tym semestrze większość przedmiotów jest po prostu przydatna. Wielkie wydarzenie, kolejne. Jej, nawet dwa. Orange Video Fest oraz Blogowigilia, chyba zaraz po Babskim Youtube najlepsze spotkanie w tym roku.


Odwiedziłam Norwegię, żeby spędzić z rodzicami Święta. Spotkałam się zupełnie przypadkiem z Justyną (ale z nas kłamczuchy). Wróciłam w sylwestra i wybrałam się na imprezie w nowej kiecy (tam na zdjęciu widzicie, ale w końcu zmieniłam buty na czarne). Zakończyliśmy rok na dachu, z którego widzieliśmy chyba wszystkie możliwe warszawskie petardy a ja życzę sobie, żeby ten obecny był dla mnie równie łaskawy, jak końcówka poprzedniego.


Moje podsumowanie będzie takie:
1. Z bardzo żałosnego i smutnego człowieka rok temu, stałam się próbującą być znowu otwartą i wesołą dziewczyną. Im bliżej końca roku tym było lepiej!
2. Poznałam mnóstwo wspaniałych ludzi. Ciężko mi wymienić, większość zobaczycie na zdjęciach. Nie czujcie się zapomniani tak czy siak!
3. Nagrałam kilka wspólnych filmów: z Anią
                                                         z Agnieszką
                                                         z Justyną
4. Otworzyłam nowy kanał growy, który chodził mi po głowie sto lat, ale nie mogłam się za to zabrać. Decyzję podjęła za mnie wspaniała czapa Teemo, od mojego chłopaka. Dziękuję!
5. Spotkałam mnóstwo was, widzów i czytelników. Dzięki czemu moja cała działalność stała się bardziej realna.
6. Przekroczyłam liczbę 10tysięcy subskrypcji, o czym marzyłam od samego początku.
7. Wygrałam walkę o piękną cerę.
8. Widziałam palemki, ocean i Gran Canarię.
9. Zagrałam w kilku serialach, co sprawiło mi sporo radości.
10. Zapuściłam włosy do talii. No dosłownie brakuje centymetr albo i już wcale nie.
11. Upewniam się, że wybór kierunku studiów był najlepszym z możliwych.
12. Rozpoczęłam naukę śpiewu. Moje marzenie od dzieciństwa jest w trakcie realizacji.

Jakie mam plany i czego chciałabym w tym roku:
1. Do wakacji osiągnąć liczbę 20tysięcy subskrybentów (tutaj trochę wydaje mi się nierealne, ale warto walczyć).
2. Wciąż być regularną na Youtube i bardziej przykładać się do bloga.
3. Zgubić kilka kilogramów bo w porównaniu z początkiem poprzedniego roku, zaokrągliłam się.
4. Rozwijać się zawodowo, znaleźć dobry salon na praktyki i czerpać.
5. Stać się ponownie pewną siebie i zaradną osobą.
6. Kupić czerwoną sukienkę.
7. Uczyć się gotować i robić piwo. Acz mam tę przykrą świadomość, że w ani jednym, ani w drugim, nie będę lepsza od mojego chłopaka.
8. Rozwinąć kanał o grach.


Wam także bardzo dziękuję za odwiedzanie bloga, komentowanie, wspieranie, lajkowanie. Dużo rzeczy wymienić mogę, które robicie. Życzę jak najlepszego tego roku i mnóstwa pomysłów na siebie.


Walka z przebarwieniami #5 - olejowanie pomaga

$
0
0

Hej, hej! Trochę się poleniłam, ale właściwie dopiero wczoraj przestało mnie zupełnie boleć gardło. Do teraz nie wiem o co mu chodziło. Dzisiaj chciałabym wam pokazać, jak mają się moje przebarwienia. Mimo to, że nie używam nic specjalnego, co mogłoby je ponaprawiać, jest całkiem dobrze.


Te dwa punkciki, które widzicie na zdjęciu z 'po' to bardzo świeża sprawa. Mam wrażenie, że skóra znacznie lepiej regeneruje się dzięki olejowaniu. Wcześniej wszelkie przebarwienia siedziały mi na twarzy o wiele dłużej. Obecnie nie mam potrzeby nakładania podkładu. Raczej nic nie widać, chyba że ktoś bardzo chce się przyglądać i coś dostrzec. Do ideału trochę brakuje, jednak myślę że to kwestia czasu aż się wszystko porządnie wyrówna.
Idę w dobrym kierunku, widzę że taka pielęgnacja jej służy. Wam również polecam spróbować olejowania, nie spodziewałam się, że tak bardzo jej pomoże. Za jakiś czas na pewno napiszę o tym post :)

Aktualizacja włosów - grudzień 2014

$
0
0
Kiepsko ze światłem ostatnio. Albo kiepsko ze wstawaniem, wolne tak mnie rozleniwiło, że najwcześniej budzę się koło 11. Zupełnie nie potrafię z tym wygrać.
Co tam u włosów? A bardzo dobrze. Byłam u fryzjera i dzięki cięciu trochę ozdrowiały, nabrały kształtu.


Końce znowu są zbite, gładkie i zdrowie. Co za przyjemne uczucie. Teraz pozostaje o nie bardzo dbać i zapuszczać do talii. Poszło jakieś 4cm, więc myślę że w marcu odzyskam swoją długość.

Jeśli chcecie się przyjrzeć im, to zapraszam na Instagram. Dodałam tam dwa zdjęcia, w prawdzie robione telefonem, ale ładnie widać kształt. Za jakiś czas napiszę o mojej nowej fryzjerce i wizycie.

Annabelle Minerals - podkład rozświetlający

$
0
0

Hej! Jak wiecie jestem fanką podkładu Annabelle Minerals. Są one przede wszystkim bardzo wydajne a jak już się skończą, to przy każdym nowym zamówieniu możemy liczyć na próbkę. Bardzo to pomocne, kiedy chcemy wybrać coś nowego. Zwykle dostawałam podkłady niesamowicie ciemne ale ostatnio dwa razy trafił mi się ten, który powinien mi kolorystycznie odpowiadać i w innej wersji.
Używam wersji matującej Beige Fairest*, no ale skoro trafiła się rozświetlająca to czemu nie!

Ma naprawdę drobne drobinki, dzięki czemu nie będziemy od razu kulą dyskotekową. Tak czy siak trochę mnie zawiódł i chyba cieszę się, że jednak go nie kupiłam bo zmarnowałabym pieniądze. Zwyczajnie nie podoba mi się efekt. Obecnie nie potrzebuję właściwie krycia a wyrównania kolorytu skóry. Liczyłam oczywiście na rozświetlenie i taką zdrowo wyglądającą buzię. Niestety po nałożeniu wydaje mi się, że wyglądam na zmęczoną i jakąś brudną. 


Ściera się dużo szybciej niż wersja matująca. Co za różnica wobec tego brudnego i nieładnego efektu. Jakie są wasze wrażenia? Ja zostanę już wierna tej mojej wersji, chyba nie ma sensu uszczęśliwiać się na siłę :)




*przez pomyłkę zrobiłam zdjęcia opakowania wersji Beige Light, ale tesotwana była Beige Fairest i użyta jest też na twarzy. 

Olej z marakui - najlepszy w walce z przebarwieniami

$
0
0

Hej! W moim ostatnim poście, dałam wam znać, że olejowanie twarzy niesamowicie pomogło mi w walce z przebarwieniami. Chcę wam teraz pokazać produkt niesamowity, który poleciła mi Paulina i wiem, że bez niego nie będzie już pielęgnacji. Olej z marakui genialnie wpłynął na stan mojej cery i dawno nie miałam aż tak udanego zakupu.

Używam go od około miesiąca. Tak, można mi zarzucić, że to jeszcze za krótko i powinnam się trochę wstrzymać. Jednak uwierzcie mi, odkąd tylko mam go w szafce, nie było dnia bez wyciągnięcia rąk po niego. Jego delikatny zapach w ogóle nie przeszkadza, w zasadzie jest prawie niewyczuwalny. Konsystencji oleju nie będę opisywać, chociaż koniecznie muszę wspomnieć o szybkości wchłaniania. Często przy nakładaniu takich kosmetyków na twarz pojawia się problem brudzenia pościeli, tłuszczenia włosów. W tym wypadku, absolutnie nie. Ledwo zdążę go nałożyć i już nie muszę się martwić o niedoprane materiały. Czuć go na twarzy, ale nie daje tego tłustego efektu. Za to nawilżenie ogromne. 

Obietnice producenta, które widzicie na powyższym zdjęciu z czystym sercem potwierdzam. Nawet nie spodziewałam się tego, co nastąpiło. Moja cera wyrównała się, nie tylko jej koloryt. Ogólnie jest o wiele bardziej gładka i nie towarzyszy mi uczucie ściągnięcia, niezależnie od tego, czy akurat robię sobie dzień oczyszczania z korundem. Wypryski pojawiają się już od jakiegoś czasu bardzo rzadko, na szczęście znikają też szybko. Myślę, że olej w dużej mierze się do tego przyczynia. 
Co mogę nasłodzić więcej? Pomógł mi z przebarwieniami, rozjaśnia i wyrównuje skórę. Nigdy więcej specjalnych kremików na przebarwienia. Tutaj idealna metoda. Wcale nie taka droga bo zapłaciłam za niego około 30zł, za 30ml. Tak jak wspomniałam, używam codziennie a mimo to jeszcze ponad połowa została w opakowaniu. Kupiłam go oczywiście w Internecie. Polecam i zachęcam! Musicie spróbować a jak wam nie przypasuje, to przyjmę z chęcią :)

Porównanie dwóch rosyjskich balsamów: puszystość i lekkość

$
0
0
Hej! Dzisiaj chciałabym porównać dwa produkty, które w zamyśle producenta mają podobne działanie. W ogromnej ilości kosmetyków rosyjskich łatwo się zgubić, dlatego przedstawię wam moje wrażenia na temat tych dwóch balsamów. 
Balsam Agafii 'Puszystość i lekkość'(ten jaśniejszy) ma 350ml, za to balsam nakwiatowym propolisie 600ml. Oprócz tego, że drugiego jest więcej, to i wydajność jest lepsza. Obie konsystencje są dość lejące, jednak w przypadku Balsamu Agafii, dosłownie przelewa się przez palce i czasem więcej wyleję go do wanny, niż na włosy.
Co do opakowań, wygrywa czarna wersja. Dozownik wystarczy kliknąć i wziąć odpowiednią ilość. Balsam Agafii się odkręca, nie uświadczymy aplikatora. Ponownie pojawia się kwestia marnowania kosmetyku. 
Zapach ani jednego, ani drugiego nie przypadł mi do gustu, na szczęście na włosach się nie utrzymują. Za większy zapłacimy około 27zł, za mniejszy 15zł


Żadnego z nich nie nakładam na skórę głowy, trochę boję się ilości ekstraktów. Natomiast producent nam to sugeruje, może warto spróbować. Działanie na włosy? Oba zapobiegają strączkowaniu się i sprawiają, że fryzura ma więcej objętości, jest puszysta. Nie mogę się tym jednak zbyt często cieszyć, ponieważ włosy niesamowicie szybko przyzwyczajają się do nich i po pewnym czasie zwyczajnie potrzebują dociążenia. Polecam je osobom z włosami niskoporowatymi, zdrowymi i przyklapniętymi. Nie jestem pewna, czy sprawdzą się przy innym typie. Obawiałabym się, że mogą trochę przesuszyć i napuszyć.
Wracam do balsamu na kwiatowym propolisie i zdecydowanie w tym zestawieniu wygrywa. Nie inwestowałabym w ten pierwszy. Jest w porządku, ale czarna wersja działa zdecydowanie intensywniej. Należy tylko zostawić je na włosach kilka minut aby dać szansę zadziałać.

Balsam na kwiatowym propolisie to mój ulubieniec od dłuższego czasu i każdego z podobnymi włosami bardzo zachęcam do wypróbowania :)
Viewing all 212 articles
Browse latest View live